Maras

Zbigniew Markowski

Z marasem świetnie zaznajomieni są śląscy budowlańcy. W środowiskowej gwarze słowo to oznacza tyleż samo, co zaprawa murarska czyli cement, piasek i woda bardzo porządnie wymieszane ze sobą. Zanim maras trwale połączył cegły na budowie familoka (lub dolomitowe kamienie w wiejskiej chałupie) musiał trafić do kalfasa czyli po polsku – kastry. Niezbędna przy wznoszeniu budowli była również kara (taczki) czy brecha (łom). Tynkarz dodatkowo miał do czynienia z rajbetką – pacą tynkarską służącą do wyrównywania zaprawy na ścianie. Tynkowanie polegało na ciepaniu (narzucaniu) marasu, pomocnik zobowiązywany był do sucia (nakładania) tegoż. Osoba z zewnątrz, która zatrudniła się na budowie przejść więc musiała prawdziwy kurs językowy ucząc się pozornie oczywistych nazw.

Dla zwykłego Ślązaka maras oznaczał jednak przede wszystkim błoto, choć nie wszędzie nazwa ta obowiązywała. Kabaret „Rak” lokując miejsce akcji w dzielnicy Rudy Śląskiej – Nowym Bytomiu śpiewa, iż tam „szczewik topi się w ciaplycie”. Błoto – w zależności od miasta czy wsi mogło być także ciaplytą, ciaprytą lub ciapryką. Jeżeli błotem bawiło się dziecko (dobre dziecko zabawi się wszystkim) – tworzyło wówczas ciaprakę. Być może w skojarzeniach z dużymi błotnistymi obszarami należy szukać pochodzenia słowa „maras”. Wywodzono już co prawda jego etymologię od łacińskiego „mors” czyli „śmierć” (profesor Zbigniew Kadłubek), trudno jednak nie wziąć po uwagę francuskiego „marais” oznaczającego bagno. Polskie słowniki wyrazy „bagno” i „błoto” podają zresztą jako synonimy. Sprawa staje się całkiem jasna gdy wyobrazimy sobie duże połacie błota na Frincicie (w Nowym Bytomiu) – toż to prawdziwe bagno. Paryżanie posiadają własny Le Marais: dzielnicę między Placem Bastylii a Placem Republiki, w której niegdyś rezydowali templariusze, wcześniej zaś – roztaczało się ponoć bagnisko. Bagno również po angielsku brzmi dziwnie znajomo – to „marsh”. Kolejnym etymologicznym tropem może być kurpiowski „morus” czyli osobnik z umorusaną (ubrudzoną) twarzą. Od twarzy umorusanej do umaraszonej także przecież jest bardzo blisko. Jak by jednak nie było – gołym okiem widać, iż ustalenie pochodzenia wyrazu “maras” to prawdziwa wędrówka przez bagno.

Śląsk XIX i XX wieku nader często był obszarem zabłoconym: nie tylko było tutaj sporo wody w postaci rzeczek, stawów czy glinianek, ale i wiele powodów, by w ziemi kopać, czy glebę naruszać. Tysięczne furmanki, później ciężarówki z węglem pakowały się co jakiś czas w maras. Nawet święta Barbara z wiersza Krzysztofa Kokota mogła chodzić po błocie:

Świynto Barbara – zaślimtano
ślazła z ołtorzyka.
Widzieli jom.
Szła po marasie,
z rozwionymi szatami
holcplacym, ku hołdzie.

Jest jeszcze trzecie znaczenie słowa „maras” mówiące o tym, iż jest to brud w każdej postaci czyli obiekt nienawiści prawdziwych śląskich kobiet. Na walkę z marasem poświęcały one długie godziny każdego dnia swojego życia. A to ktoś wszedł do domu nie dbając o zabłocone obuwie i naniósł marasu, a to pociecha bawiła się na podwórku (na przykład ciapraką) i przyszła umaraszona. W dodatku niemal wszystko w kuchni czy paradnej izbie mogło się pomarasić samo z siebie, odświętne ubranie zaś – ku niezadowoleniu jej posiadaczki – czasem bywało zmaraszone.