Zbigniew Markowski
Marek Makaron Motyka
Gitara dobro (przez specjalistów nazywana rezofoniczną) powstała w zadziwiający i wielokulturowy sposób. Był rok 1925, kiedy amerykańskie kina zaczęły odczuwać technologiczny niedosyt brzmienia gitary w zespołach ilustrujących muzycznie nieme filmy. Mimo usilnych starań w zgiełku przeróżnych instrumentów gitary po prostu nie było słychać. Wyzwanie podjął Johna Dopyera – właściciel warsztatu produkującego i naprawiającego w Los Angeles instrumenty strunowe. John (choć może powinniśmy powiedzieć Janicek, był on bowiem emigrantem ze Słowacji, jego ojciec zaś wykonywał w Dolnej Krupie zawód młynarza) poradził sobie z trudnym zadaniem. Do pudła rezonansowego gitary przymocował trzy aluminiowe elementy, które bez jakiegokolwiek prądu wzmacniały trzykrotnie dźwięki wydawane przez instrument. Gitara ta wytrzymała próbę czasu: zakochali się w niej jazzmani i wykonawcy country, wyparła ją dopiero masowo produkowana gitara elektryczna. Dziś rezonatory dobro podziwiać możemy na okładce płyty „Brothers in Arms” zespołu Dire Straits. Albo na gitarze Marka Makarona Motyki.
Marek Motyka jest dokładnie taki sam, jak jego gitara dobro. Zadziwiający i wielokulturowy. Gdy słyszymy muzykę Makarona z plenerowej oddali (a w plenerze występuje on nader często) możemy odnieść wrażenie, że teleportowaliśmy się do amerykańskiego stanu Luizjana, gdzie muzykę dochodzącą zza wzgórza zakłóci na chwilę gwizd przesuwającego się po rzece Missisipi łopatkowego parowca. Jeden z krytyków podsumował utwór Motyki stwierdzeniem, iż śpiewa on tak, jak gdyby urodził się w chacie Wuja Toma. Ale to nieprawda – artysta przyszedł na świat w 1974 roku jako obywatel Górnego Śląska. Wielokulturowe były początki muzycznej przygody Makarona: zaliczył występy w klubach oraz na ulicach miast Włoch oraz Francji. Później były setki koncertów – na dużych i małych festiwalach, występy trotuarowe czy produkcje z cyklu „gdzie popadnie” – w knajpach, muzeach, przedszkolach. Równie wielokulturowe jest to, co usłyszymy w jego wykonaniu. Muzyczni specjaliści od szufladkowania wkładają go – co oczywiste – do przegródek z napisem „blues” czy „folk”, ale prawda jest znacznie bardziej złożona. Latami doskonalona technika fingerpicking czy przesterowane brzmienie gitary dobro są tego najlepszym dowodem.
Kiedy jednak podejdziemy do koncertującego Marka Motyki bliżej, usłyszymy słowa. Również teleportowane, ale tym razem z odległej przeszłości. Teksty jego utworów pochodzą najczęściej z dawnej (niekiedy bardzo dawnej – przykładem jest piętnastowieczna „Skarga umierającego”) ludowej twórczości Górnego Śląska; nacechowane są prostym, dobitnym rymem – takim jak w furmańskiej śpiewce:
Po furmanie – bat zostanie
Po hutniku – trepy
Po górniku – kilof, łata
A po chłopie – cepy
Dorobek ten znajdziemy na dwóch sztandarowych wydawnictwach płytowych: „Makaron po śląsku” (2008) i „Bez owijania w bawełnę” (2010) a także w trzech telewizyjnych filmach z udziałem artysty. Obie płyty zdają się potwierdzać teorię o bluesowej naturze Śląska. Ciężka i niebezpieczna praca, nieuchronne zmierzanie człowieka ku śmierci, udręki egzystencjalne – wszystko to znajdziemy w obu (wydawać by się mogło – zupełnie odrębnych) kręgach kulturowych. Marek Motyka potrafił je bezbłędnie odczytać i podać publiczności we własnej, autorskiej formie. Być może ten literacki sukces bierze się z zamiłowania autora do historii, książek i tradycji. A może odziedziczony został po pochodzącej z Radzionkowa matce. Jak by jednak nie było – żaden z muzyków nigdy nie wszedł w dawne śląskie teksty tak głęboko, jak Motyka.
Produkcje autorskie Marka Makarona Motyki sygnowane są najczęściej formułką „Marek Makaron Trio”, choć lista artystów z nim współpracujących jest wyjątkowo obszerna. Najczęściej spotkać można go w muzycznym towarzystwie Ryszarda Rico Rajcy: perkusisty znanego z rockowej grupy „Ścigani” i licznych warsztatów edukacyjnych. Razem tworzą niezrównanej jakości widowiska, w których słychać zarówno odgłosy delty Missisipi sprzed stu lat, jak i pełne żalu zawodzenie Ślązaka sprzed połowy tysiąclecia. A wracając jeszcze na chwilę do amerykańskiej gitary Dopyery – wyjaśnić powinniśmy tajemniczą nazwę „dobro”. Jedni wywodzą ją od zbitki sylab tworzących firmę produkującą instrumenty „Do(pyera) Bro(thers)”. Inni zwracają uwagę na słowacki i słowiański źródłosłów odwołujących się w oczywisty sposób do dobra. Ale jest jeszcze jedno wyjaśnienie, już na gruncie gwary śląskiej. „Dobro” to odpowiedź na pytanie jaka jest muzyka Marka Makarona. Dobro, chopie – dobro.