Szła dzieweczka

Zbigniew Markowski

Szła dzieweczka do laseczka

To piosenka jak Górny Śląsk – pełna paradoksów, sprzeczności i wymieszania kultur. Choć obecna w biesiadnym repertuarze każdego Polaka, zawdzięczamy ją człowiekowi, który za swój ojczysty język uważał niemiecki: Juliusowi Rogerowi. Ten urodzony w Wirtembergii, doskonale wykształcony lekarz z doktoratem (dziś powiedzielibyśmy, iż miał specjalność internistyczną oraz okulistyczną) przybył na Śląsk w 1847 roku wezwany przez raciborskiego księcia – Wiktora I. Władca zdawał sobie sprawę, iż bez fachowej siły lekarskiej szalejącej epidemii tyfusu nie da się zatrzymać; każdy medyk był na wagę złota.

Złote okazało się także serce dwudziestoośmioletniego wówczas Juliusza – przekazy mówią o niezliczonych przypadkach leczenia przez niego za darmo ubogich chłopów, to on był inicjatorem powstania szpitali w Rybniku, Rudach oraz Pilchowicach. Rogerowi przypadły prestiżowe funkcje – lekarza rodziny książęcej oraz radcy sanitarnego, niespożyta energia pchała go jednak w stronę innych dziedzin. Badał przyrodę katalogując obecne w pobliskich lasach chrząszcze i ptaki. Do historii trafił jednak za sprawą jednej jedynej książki – wydanemu w 1863 roku zbiorowi „Pieśni ludu polskiego w Górnym Szląsku”. Dzieło jest katalogiem zawierającym 546 utworów podsłuchanych przez Rogera w bliższej i dalszej okolicy; opublikowano je w języku polskim, choć – prócz przelicznych wznowień – doczekało się także tłumaczenia na niemiecki. Wirtemberczyk zdążył już nauczyć się polskiego, choć nut nie opanował – korzystał więc z fachowej pomocy kapelmistrza z Rud Raciborskich.

To w „Pieśniach” po raz pierwszy odnajdujemy utwór „Szła dzieweczka do laseczka”, choć z nieco inną – wolniejszą – melodią oraz w wersji gdzie „laseczek” zastąpiony jest „gajeczkiem”. Ze śpiewnika domyślamy się także, iż refren dopisano znacznie później, wynika to zresztą wyraźnie z treści utworu. O ile canto ma charakter opowieści wiejskiej, o tyle doklejony refren jest wyraźnie miejski: mówi już o domu i ulicy, którą trzeba znaleźć. Zgodnie z opisem Juliusza Rogera „Dzieweczkę” śpiewano w okolicach Gliwic, sam autor włączył ją do części zawierającej piosenki myśliwskie – zapewne z powodu postaci myśliweczka. Sam tekst przepełniony jest słodyczą popkultury wiejskiej sprzed wieków, jest sielska scena pełna zieleni, jest przypadkowe spotkanie, jest ona i jest on. Pada nawet zdanie będące kwintesencją kobiecej logiki mówiące „dałabym ci chleba z masłem, alem go zjadła”, choć – znając liczne podteksty ludowej literatury można zaryzykować twierdzenie, iż chodziło o dawanie czegoś zupełnie innego.

Zgodnie z ustaleniami współczesnych etnografów, utwór ma aż sześć zwrotek, choć funkcjonuje w niezliczonej liczbie wersji – również nieco wulgarnych, zawierających opis tego, co działo się później w trakcie spotkania z myśliweczkiem. Powszechnie znane są tylko dwie pierwsze zwrotki, choć trudno znaleźć drugi tak zakorzeniony w społecznej świadomości utwór. „Dzieweczka” odegrana na czterdziestu akordeonach towarzyszyła I Światowemu Zjazdowi Ślązaków w Katowicach, który odbył się w roku 2011. Obecna jest w repertuarze wielu zespołów ludowych i nie tylko ludowych, no i śpiewamy ją wszyscy na wszelkiego rodzaju biesiadach. Gdy Julius Roger przypisywał myśliwski rodowód piosence o dzieweczce, nie spodziewał się, że przyjdzie mu umrzeć właśnie na polowaniu. Choć jako oficjalną przyczynę śmierci doktora w 1865 roku podano atak serca, znaleźli się świadkowie twierdzący, iż za owym atakiem stała wycelowana prosto w serce karabinowa kula. Czy był to postrzał przypadkowy, czy altruistyczny lekarz z dalekiej Wirtembergii komuś w Raciborzu się naraził – nie wiadomo. Wiemy tylko, że czasem lepiej nie chodzić do laseczka zielonego.