Apluzina

W języku niemieckim „pomarańcza” służyć może do określania wieku człowieka posługującego się tym terminem. Młodzi zawsze powiedzą „die Orange” (z inną co prawda wymową, ale identyczną pisownią jak w języku angielskim czy francuskim). Starsi mają swoją apfelsine, którą juniorzy znają, ale na ogół nie wprowadzają do własnego słownika. Dawna nazwa egzotycznego owocu w języku Goethego zrobiła za to karierę na skalę rosyjską (Rosjanie jedzą apjelsiny) oraz na Górnym Śląsku – tutaj mamy apluzinę. Ślązacy znów coś przechowali: tym razem w gwarze obecny jest germanizm, który na gruncie języka niemieckiego wychodzi już z użycia.

Mieszkańcy Górnego Śląska być może dlatego przyzwyczaili się do raz poznanego słowa, bo z pomarańczami nie kontaktowali się zbyt często. Wyjątkiem były – rzecz jasna – magnackie dwory, gdzie egzotyczne smakołyki udostępniano bez przerwy. Tak działo się na pszczyńskim dworze książęcym, który cytryny, brzoskwinie, ananasy i pomarańcze zamawiał w odległych krajach. Kraje siłą rzeczy musiały być odległe: mimo iż świat antyczny Greków i Rzymian znał już pomarańczowy owoc, Europa ze słodkimi odmianami zapoznała się dopiero w XVI wieku – za sprawą transportów z Chin. Na plebejskie stoły trafiły pomarańcze dopiero w XIX wieku, a i to nieco okrężną drogą. Wpierw używane były (podobnie jak cytryna) w charakterze lekarstwa. Nic w tym dziwnego, owoc zawiera witaminy A, B i C, zwłaszcza tej ostatniej jest wyjątkowo dużo. Jeśli dodamy do tego pożądany kwas foliowy oraz całe bogactwo mikroelementów, znajdziemy prawdziwy roślinny skarb, w dodatku o działaniu antybakteryjnym.

Gdy w maju 1831 roku państwu pruskiemu zagrażała epidemia cholery, a wzdłuż granicy Śląska ustanowiono kordon sanitarny, władze poinstruowały obywateli, jak zapobiegać zarażeniu. Wzywano do zaniechania nadużywania alkoholu, jeśli zaś ktoś już pić musiał – powinien (zdaniem władz) użyć wódki zaprawionej sokiem pomarańczowym. W podobnej namiastce zaakceptowały pomarańczę śląskie gospodynie. Zdecydowana większość z nich uważała co prawda, że wszystko w kuchni powinno pochodzić z własnej uprawy lub hodowli (swoje mo styknonć), otwarte jednak były na egzotyczne nowinki w stylu skórki pomarańczowej do ciasta lub kilku kropel cytrynowego soku dodawanego do uwielbianej przez dzieci szpajzy. Cytrynę nazwano zresztą według bardzo podobnej matrycy: to „citrona”, względnie „citrołna”.

W okresie dwudziestolecia międzywojennego bogate Katowice szczyciły się licznymi sklepami kolonialnymi, w których apluziny nie brakowało. Jeden z najelegantszych przybytków tego rodzaju znajdował się przy ulicy Mariackiej. Ale pomarańcza nadal była raczej lekarstwem niż pokarmem: traktowano ją jako zwyczajowy prezent dla osoby leżącej w szpitalu, względnie – antidotum dla kogoś zagrożonego chorobą. Nawet w połowie XX wieku statystyczna rodzina nie wyobrażała sobie zjedzenia na jeden raz całej pomarańczy. W opublikowanych staraniem Zarządu Powiatu Gliwickiego wspomnieniach pani Stefanii Grzegorzycy z Knurowa pojawia się opis prezentów, które dziecko otrzymywało wówczas na Boże Narodzenie. W skład pakietu wchodziło kilka kostek czekolady, orzechy, pierniki i… cząstka pomarańczy.

Apluzynę usłyszeć można także w wersji bardziej zbliżonej do niemieckiego pierwowzoru – jako apfelzinę albo apfelzynę. W identycznym brzmieniu używa się tego wyrazu także na Kaszubach. Próbując twórczo wykorzystać gwarę śląską musimy uważać: apfelmus nie będzie sokiem z pomarańczy, a z jabłek – germański rdzeń odwołuje się bowiem do zupełnie innego owocu. Nie ma także – gdyby ktoś chciał zastosować kalkę z języka polskiego – koloru apluzynowego.