Zbigniew Markowski
Nazwy parasola większość używanych w Europie języków zawdzięcza łacinie, choć różnymi drogami do dzisiejszych określeń dochodzono. Angielski wybrał ścieżkę łacińskiego „cienia” (umbra) i ma dziś swoją umbrellę – podobnie jak Włosi swoją sobrillę. Polski parasol także wywodzi się od łaciny i stanowi jakieś antidotum „na słońce”, Czesi – jako nieliczni, ze swoją skłonnością do własnych rozwiązań słowotwórczych zdecydowali się na „slunečník”. Odwołania do słońca czy też cienia (pochodzącego od tejże gwiazdy) dziwić nie powinny: w końcu przez całe tysiąclecia zasłaniano się nie przed deszczem, a przede wszystkim przed słonecznym skwarem i takie właśnie zastosowanie miały przyrządy będące przodkami dzisiejszego parasola.
W starożytnym Egipcie parasol nie tylko chronił przed słońcem, lecz był również oznaką luksusu i symbolem władzy, Rzymianie skonstruowali nawet arcyciekawe połączenie parasola ze sztyletem. Gwara śląska włączając do swojego słownika paryzol posłużyła się najprawdopodobniej kalką z polszczyzny mechanicznie i nieco po niemiecku zamieniając „s” na „z”. Zapożyczenie musiało nastąpić późno, wszak w XVIII wieku język polski parasola chroniącego od deszczu nie znał, posługiwano się z dziwnie brzmiącym wyrazem „parapluj”. Ów parapluj wymieniony jest jeszcze w słowniku z 1908 roku i pochodzi od francuskiego „parapluie” – Francuzi zresztą (jako nieliczni) mają dwie różne nazwy na parasol od słońca i parasol od deszczu.
Parapluja Ślązacy nie zapożyczyli, bo z samym parasolem zapoznali się, gdy wyrazu tego już nie używano: parasol nie był im po prostu potrzebny. Ubrana w tradycyjny strój rozbarski Ślązaczka zakładała bowiem nie jedną, a kilka spódnic (zwanych kieckami). Głównym celem takiego zabiegu było uzyskanie sylwetki zbliżonej do piramidy poszerzającej się od góry ku dołowi – taki był kanon urody. Dla podkreślenia skonstruowanej w ten sposób figury używano nie tylko wielu kiecek, ale specjalnej pikowanej podkładki zwanej kiełbaśnicą lub kiełbasą. Kiedy tak ubraną kobietę zaskoczył deszcz, nie potrzebowała żadnego parasola – wierzchnią kieckę zadzierała na głowę i osłaniała się doraźnie wykonaną peleryną. Ponieważ pod spodem miała w rezerwie jeszcze inne spódnice, nie dochodziło do zgorszenia publicznego. Mężczyzna obowiązkowo nosił na głowie kapelusz nazywany hutem; takie nakrycie głowy bardzo skutecznie chroniło go przed opadami. Jeszcze w XIX wieku używanie parasola kojarzyło się raczej z demonstrowaniem bogactwa (łobleczynie po pańsku), względnie – ze strojem wielkomiejskim. Paryzol był zdecydowanie rodzaju męskiego – to odróżniało śląską gwarę od mowy zagłębiowskiej: za rzeką Brynicą na deszcz zabierano zawsze parasolkę w rodzaju żeńskim.