Horst Eckert – Janosz

Patryk Wietrzak

Horst Eckert: Janosz – artysta z familoka

Kosmopolita, Niemiec, Ślązak, Polak, heretyk… Długo by wymieniać. Janosz to postać zagadkowa. Jedni powiedzą, że opowiedziano już o nim wszystko, inni zaś, szczególnie niezainteresowani kulturą Górnego Śląska, że nie powiedziano nic, co jest nieprawdą. Po prostu nie każdy słuchał.

Horst Eckert urodził się w Zabrzu po niemieckiej stronie granicy, gdzie ścierały się i przeplatały ze sobą żywioły polski i niemiecki. Rodzinne Zabrze wspomina jako miasto barwne i dzikie, przyrównując je do dzikiego zachodu. W jego rodzinie jedynie nazwisko Eckert jest niemieckie, a reszta nosi znamiona słowiańszczyzny. Niech dobrym świadectwem nieco schizofrenicznego charakteru pogranicza będzie fakt, że artysta ten nosi imię po znanym naziście. Przyszedł na świat w rok po śmierci Horsta Wessela, któremu zadedykowano hymn partyjny NSDAP. Wedle anegdoty pseudonim Janosz powstał wiele lat później, gdy swoje pierwsze opowiadanie podpisał „Janusz”, co niemiecki zecer automatycznie poprawił na „Janosch”. Inna mówi, że na jednym ze spotkań wydawca przyszłego Janosza był mocno wstawiony, a że oczekiwał właśnie niejakiego Janoscha, na którego miejsce pojawił się Eckert, nie odkrył pomyłki i tak już zostało. Horst Eckert wolał spolonizowaną wersję pseudonimu. Podobno. W jego wspomnieniach z wczesnych lat próżno szukać tego, co tak usilnie spróbuje później przelać na papier – ciepła. Wspomina głównie zapach czosnku i moczu. I przemoc. Ze strony ojca, który wybrał mu imię, a gdy w wieku 15 lat zachorował na tyfus, próbował leczyć go bimbrem, i matki. Przede wszystkim jednak matki. „W zasadzie byłem zadowolony”, powiedział w odpowiedzi na pytanie, co czuł, gdy umarli. „Przykro mi, że była takim złym człowiekiem i musiała żyć”, dodał w kwestii matki.

Za rządów nazistów Eckertowie bali się, że ich polskie pochodzenie przysporzy im problemów, szczególnie w trzydziestym ósmym, gdy w noc kryształową płonęła synagoga. Janosz, jak wiele wspomnień z dzieciństwa, widział te obrazy oczami dorosłych. O ojcu mówił, że kłamie, ale tego dnia synagoga naprawdę płonęła. Młody Janosz fascynował się judaizmem, jego egzotycznością i tym zakazanym piętnem, którym naznaczyli go naziści. Nienawidził katolickiej świątobliwości. Wspominał później: „Najpierw kochałem Traudel. Była niewysoka i gruba i wyglądała tak, jak gdyby zawsze się śmiała. Nie podchodziłem do niej bliżej niż na 10 metrów. Gdy się pojawiała, znikałem, ponieważ »od kobiety pochodzi grzech«. Dziewczęta i chłopcy byli zarówno w szkole, jak i w kościele oddzieleni. Nigdy nie miałem przyjaciółki, »Zabawa z dziewczynami« była postrzegana przez rodziców jako wstyd, a przez Kościół jako grzech. […] Kobiety były zawsze grzechem głównym, wiedziałem tylko: one w raju uwiodły mężczyznę i są wszystkiemu winne”. W czterdziestym piątym, gdy skończyła się wojna, Eckertowie nadal się bali. Tym razem, że ich pochodzenie okaże się zbyt niemieckie. W sierpniu ukazało się Zarządzenie numer 194/45, zakazujące osobom pochodzenia niemieckiego zamieszkiwania w Bytomiu, Gliwicach i Zabrzu. Rodzina Janosza posiadała sfałszowane zaświadczenie o polskim pochodzeniu, ale nie chcieli ryzykować. W czerwcu 1946 opuścili Zabrze w wagonie bydlęcym i udali się do Oldenburga. Młody Eckert pracował tam jako robotnik w fabryce, marząc o zostaniu artystą. Swoich sił próbował w Akademii Sztuk Pięknych, ale nie dostał się jako osoba nieutalentowana (a przynajmniej w opinii tych dyplomowo utalentowanych). O Janoszu świat szerzej usłyszał w 1978 roku za sprawą prostych, ilustrowanych historii Misia i Tygryska pod tytułem „Ach, jak cudowna jest Panama”. Kosmopolita Janosz osiadł ostatecznie na Teneryfie i dziś już mało podróżuje.

Twórczość śląskiego artysty, jego rysunki w szczególności, jest na wpół oniryczna, przywodząc na myśl te zmyślne zagwozdki internetowe, gdzie prezentowany obraz zdaje się mieć sens, ale im dłużej na niego patrzymy, tym bardziej zaczyna on odbiegać od otaczającej nas rzeczywistości. Można doszukiwać się w tym znamion trudnego dzieciństwa i pamięci o nieskładnych opowieściach ojca alkoholika. Można widzieć w tym dzieciństwo każdego z nas – ten zbiór porwanych i lukrowanych wspomnień, może nie bardziej składnych niż pijackie wywody ojca gdzieś w zabrzańskim familoku. A może lepiej przystanąć i nie analizować tego wcale. Może te stoły faktycznie czasem są za duże, a rzeczywistość bardziej koślawa, niż jesteśmy w stanie to zauważyć? I bardziej kolorowa.

Janosz unika kamer i wywiadów. Na pomysł nakręcenia o nim filmów zareagować miał pomysłem upozorowania własnej śmierci. Ta niechęć do ujawniania szczegółów własnego życia sprawia, że Janosz sam zdaje się być postacią własnej bajki. Bo jak ufać mu, gdy mówi o rodzicach: „Nie ma nic, co musiałbym wybaczyć rodzicom. Ani przez chwilę ich nie nienawidziłem. Byli dobrymi ludźmi”, mając w pamięci jego tragiczne dzieciństwo? I kim jest Janosz? O swojej tożsamości mówił: „Jestem tym, w zależności od tego, gdzie jestem”. Innym razem w wywiadzie dla Gazety Wyborczej: „Sam po trochu czuję się Polakiem. Potem: „Czuję się Ślązakiem, to moja narodowość, to moja religia” Jeszcze innym razem wyjaśnił: „Najczęściej czuję się Niemcem, ponieważ dzięki temu można najlepiej żyć. Myślę jednak tak, jak gdybym był Polakiem: myślę pogmatwanie i po polsku, niczym polski szmugler i anarchista. W sercu też jestem Polakiem. Na Polaków zawsze klęto i dlatego opowiadam się po stronie przeklinanych. Ci, na których się klnie, potrzebują często pomocy. Ja też nie chcę być koniecznie zwycięzcą. […] W 1945 roku wnioskowałem o polskie obywatelstwo, żeby nie wysłano nas na Syberię i żebym mógł pracować w Zabrzu. Ponieważ najlepiej mówiłem po niemiecku i ażebym mógł dostać pracę, zgłosiłem się w Niemczech jako Niemiec. Po polsku i po hiszpańsku słabo rozumiem”.

Kim więc jest Janosz? To oczywiste. Rysownikiem o kłopotliwym dzieciństwie, który za wszelką cenę próbuje wlać trochę radości w dzieciństwo innych. I Janoszem. Przede wszystkim.