Rosomak z Siemianowic

Zbigniew Markowski

Rosomak z Siemianowic

Kiedy pod koniec 2002 roku ogłoszono wyniki przetargu na dostawę dla polskiej armii kołowych transporterów opancerzonych, część prasy pisała, iż wyścig do intratnego kontraktu wygrały mało znane Wojskowe Zakłady Mechaniczne z Siemianowic Śląskich. W samym mieście trudno było nazwać firmę nieznaną, choć w czasach socjalizmu położony w samym środku Siemianowic zakład był po prostu ściśle tajny. Pod nazwą Wojskowych Zakładów Mechanicznych od 1952 roku kryły się po prostu hale remontujące czołgi; wpierw – zasłużone na II wojnie światowej T-34, później – T-55 i wreszcie T-72.

Historia zakładu jest typowa dla setek podobnych na Górnym Śląsku, zaczynał on jako skromna kuźnia przybysza z Brunszwiku – niejakiego Wilhelma Fitznera, z zawodu ślusarza. Założona w 1855 roku firemka Fitznera przycupnęła tuż przy potężnej hucie Donnersmarcków, lecz rozwijała się całkiem przyzwoicie. Wytwarzane tam kotły miały wzięcie, asortyment wkrótce rozszerzono o śruby i nity. Gdy po II wojnie światowej zakład nacjonalizowano, był już – przez spadkobierców Wilhelma – doprowadzony do statusu Fabryki Kotłów Parowych. Po Fitznerze w Siemianowicach została dziś już tylko piękna willa, która – po remoncie – słynie z niezłych koncertów muzyki klasycznej oraz serwowania pysznych wypieków.

Aby podkreślić historyczną zmianę wynikającą z produkowania Rosomaka, w 2014 roku zmieniono nazwę zakładu na Rosomak S.A. Trudno tej decyzji się dziwić – w ciągu kilkuletniej kariery w armii transporter dał się poznać z jak najlepszej strony. Pod koniec 2004 roku wóz został przyjęty do uzbronienia polskich Sił Zbrojnych, żołnierze otrzymali pierwsze egzemplarze już w styczniu roku następnego, na wojnę do Afganistanu (jeszcze w barwach ciemnej zieleni, w ilości 24 sztuk) Rosomak pojechał w roku 2007. Tam talibowie nazwali go „zielonym diabłem”, którego nie ima się ostrzał z broni ręcznej, ani nawet pociski przeciwpancerne. Niemal dwa lata transporter służył bez żadnych strat, dopiero zastosowanie olbrzymiego ładunku wybuchowego sprawiło, iż zginął w nim pierwszy polski żołnierz. Dobra opinia jednak utrzymała się: kierowcy amerykańskich czy brytyjskich pojazdów zazdroszczą użytkownikom Rosomaka jego właściwości jezdnych. W odróżnieniu od wielu innych tego typu pojazdów przestawienie wozu z trybu szosowego na terenowy trwa bardzo szybko: to zasługa precyzyjnej mechaniki podwozia.

Skonstruowany w fińskiej firmie Patria Vehicles Oy pojazd – choć jako produkt finalny wyjeżdża z Siemianowic – jest tak naprawdę dziełem wielu przeróżnych przedsiębiorstw. Grupę zajmująca się projektem oprócz Rosomak S.A. tworzą: Gliwicki Ośrodek Badawczo Rozwojowy Urządzeń Mechanicznych (OBRUM), Huta Stalowa Wola, poznańskie Wojskowe Zakłady Motoryzacyjne, dęblińskie Wojskowe Zakłady Inżynieryjne z Dęblina oraz stołeczny Wojskowy Instytut Techniki Pancernej i Samochodowej. W proces udoskonalania transportera zaangażowano naukowców z kilku politechnik i – bez wątpienia – wszyscy mają co robić. W porównaniu z bazowym, przywiezionym z Finlandii projektem wprowadzono już ponad 600 zmian. Co więcej: pierwotny konstruktor czerpie z doświadczeń polskich żołnierzy, którzy sprawdzali Rosomaka w warunkach bojowych.

Transporter jest pomnikiem na cześć uniwersalności: nawet podając jego podstawowe parametry trzeba pamiętać o przelicznych zmianach. Jedyną wartość stałą stanowi jednostka napędowa – silnik Scania o pojemności niemal 12 litrów i mocy 450 koni mechanicznych. Wysokość podlega już zmianom, bo w zależności od trybu jazdy może to być wymiar z zakresu od 2,36 metra do 2,99 metra. Masa bojowa także może być myląca, przyjmuje się, iż wóz waży 22 tony, choć dotyczy to wersji z szybkostrzelną armatą 30 mm zamontowaną na wieży Hitfist (sama wieża ma masę trzech ton). Różnie szacuje się również cenę – wersja podstawowa to koszt rzędu 5 milionów złotych, bojowa jest dwa razy droższa, wyposażenie dodatkowe może podnieść cenę nawet do 20 milionów. Zasadniczy model przewidziano dla trzyosobowej załogi i ośmioosobowego desantu lokowanego w wygodnych fotelach lotniczych (w wersji bojowej także z kamerami do obserwacji terenu). Znów jednak daje znać o sobie uniwersalność Rosomaka – model produkowany na potrzeby misji afgańskich zabiera tylko sześciu żołnierzy w przedziale desantowym, kolejna wersja (nosiciela pocisków Spike) – tylko czterech. Nic więc dziwnego, że w Siemianowicach ciągłe zmiany, ulepszenia i sprawdzanie nowych koncepcji są na porządku dziennym. Ale dla doświadczonych mechaników to tylko jeszcze jedno wyzwanie, któremu trzeba sprostać.