Zbigniew Markowski
Nawet krótko przebywając na Górnym Śląsku nie sposób przeoczyć to nazwisko: plakaty w Halembie zapraszają na Dzień Donnersmarcków, na obrzeżach Piekar znajdziemy restaurację Dworek Donnersmarck, w samym środku Zabrza można odwiedzić Osiedle Donnersmarcka, w Świętochłowicach – skwer Donnersmarcków, na niejednej maszynie w niejednym muzeum żeliwne odlewy wspominają o Donnersmarckach. Nazwisko to widnieje nawet na jedym z wagoników kolejki linowej w Parku Śląskim. Bardziej uważny obserwator zauważy dziesiątki herbów tego rodu – raz schowanych między drzewami parku w Brynku, innym razem – jak na tarnogórskim ratuszu – dumnie wyeksponowane. Czasem element herbu bywa zakamuflowany, choć dobrze widoczny – tak jest z bramą do chorzowskiego Ogrodu Zoologicznego, którą wieńczy dwutonowa, żeliwna sylwetka lwa z herbu Donnersmarcków.
Jeśli ktoś z historią Śląska zapozna się bliżej, zauważy przy nazwisku tym cały łańcuch emocji. Z jednej strony będą zachwyty nad dobroczynnością, hojnością i dalekowzrocznością przedstawicieli rodziny mierzoną dziesiątkami ufundowanych kościołów czy klasztorów, tysiącami datków złożonych w świątyniach i licznymi ukłonami w stronę robotników. Był bowiem czas, gdy pracownik zakładu Donnersmarcków otrzymywał mieszkanie trzypokojowe w sytuacji, gdy inni dawali tylko jedną izbę; to przedstawiciele tej rodziny budowali zręby zabezpieczeń socjalnych poprzez liczne fundacje. Rodzina stanowiła najlepszą ilustrację powiedzenia, iż szlachectwo zobowiązuje – czy chodziło o wybudowanie szkoły, czy zorganizowanie straży pożarnej – lokalne wspólnoty mogły na Donnersmarcków liczyć. Są i złe emocje: relacje sprzed wieków o konfliktach rodu z mieszkańcami zarządzanego przez nich Bytomia, o złośliwym wyrzuceniu rady tego miasta z ratusza i urządzeniu tam przez ekscentrycznego Donnersmarcka zwierzyńca. W książce Wilhelma Szewczyka jest jeszcze gorsza – choć wymyślona na potrzeby politycznej koniunktury – opinia o rodzie, który zatopił chciwe kupcze ręce w nieprzebranych bogactwach śląskiej ziemi.
Na Śląsk Donnersmarckowie trafili rzeczywiście za sprawą transakcji z cesarzem Rudolfem II Habsburgiem. W latach 1593 – 1606 władca prowadził wojnę z imerium osmańskim; stawką w kolejnym już konflikcie była władza na Węgrzech. Cesarz potrzebował pieniędzy i pożyczał je od Donnersmarcków zastawiając swoje dobra ziemskie – między innymi okolice Bytomia. Gdy Rudolf II nie był w stanie uregulować zobowiązań – część Śląska przeszła na własność rodziny reprezentowanej wówczas przez Lazarusa I Starszego i jego syna o tym samym imieniu i przydomku Młodszego. Choć w czasach tych ród zajmował się jeszcze czymś, co dziś musielibyśmy nazwać handlem hurtowym, od dawna posiadał szlachectwo. Zostało ono nadane jeszcze na soborze w Konstancji (1417). Przyjmuje się, iż Henckel von Donnersmarckowie pochodzą ze Spiszu czyli dzisiejszych terenów na pograniczu polsko – słowackim. Musimy jednak pamiętać, iż przed wiekami obszar ten nazywano Górnymi Węgrami i związki rodziny z terenem Węgier jest bezsporny. Herb otrzymali Donnesmarckowie z rąk króla węgierskiego (Zygmunta Luksemburskiego) – radzionkowski kronikarz, ksiądz Józef Knosała pisze nawet wprost, iż wywodzą się z Węgier.
Choć przez stulecia rodzina – podzielona z czasem na linie władające różnymi obszarami – posiadała nieprzeliczone dobra ziemskie, folwarki, lasy i rezydencje, w historii powszechnej zapisał się jedynie żyjący w latach 1830 – 1915 Guido. Niespożytą energią i talentem zbudował niewiarygodnie bogate imperium z kopalniami „Guido” (zakład był jego oczkiem w głowie), „Deutschland”, „Andaluzja”, „Karsten Centrum”, hutami „Donnersmarck”, „Bethlen – Falva”, „Kraft”, zakładami celulozowymi w Kaletach, posiadłościami ziemskimi i leśnymi. Swoje interesy prowadził w Rosji i Norwegii, inwestował we Francji (także na Sardynii). Jak sam mówił, jedyną osobą, która w państwie płaciła wyższe od niego podatki był właściciel imperium Kruppa; Alfred Krupp był zresztą na liście bliskich przyjaciół Donnersmarcka, podobnie jak Otto von Bismarck. Odnosił niemałe sukcesy w polityce był jednym z autorów wielkiego zwycięstwa negocjacyjnego po wojnie francusko – pruskiej.
Plotka z tego okresu mówiła, że nawet Bismarck ostro targujący się z Francuzami chciał zażądać kontrybucji w wysokości jedynie miliarda franków w złocie. Donnersmarck obliczył, iż strona pokonana może zapłacić pięć razy więcej – taką też sumę Prusy otrzymały. Mimo to Guido zdecydowanie odmawiał pełnienia funkcji państwowych, wolał pozycję cesarskiego doradcy. Do historii przeszedł również jako autor romansu stulecia zakończonego – jak pisała ówczesna prasa – małżeństwem z najpiękniejszą kobietą Europy (lub jak mówili inni – największą kurtyzaną kontynentu) – Bianką de Paiva. Dla niej kazał zbudować jeden z najpiękniejszych pałaców ówczesnego świata – świerklaniecką rezydencję zwaną Małym Wersalem. Od stycznia 1901 roku, kiedy to cesarz Wilhelm II nadał Gwidonowi tytuł pruskiego księcia, nalezało zwracać się do niego „wasza książeca mość”.
Na początku 1945 roku po zajęciu Śląska przez Armię Czerwoną Donnesmarckowie stracili tutaj wszystko. Rodzina w pośpiechu opuszczała swoje rezydencje i na nowo układała sobie życie – w Austrii, Niemczech i Szwajcarii. O rodzie nadal można usłyszeć w światowej prasie: w 2008 Florian Maria Georg Christian Graf Henckel von Donnersmarck otrzymał filmową nagrodę Oscara za film „Życie na podsłuchu”.