Zbigniew Markowski
Prowokacja gliwicka – 31 sierpnia 1939
Operacja była tak tajna, że nie przydzielono jej żadnego kryptonimu. Nie pozostał ani jeden ślad w pedantycznej i z definicji przebogatej przecież niemieckiej dokumentacji. Jak było naprawdę świat dowiedział się dopiero 20 listopada 1946 roku, gdy przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze zeznania złożył były SS-sturmbannführer Alfred Naujocks. Wykonawca gliwickiej prowokacji potwierdzał je zresztą wiele razy: we wspomnieniach zatytułowanych „Człowiek, który rozpoczął wojnę” czy podczas wywiadu z dziennikarzem tygodnika „Der Spiegel” w 1963 roku. Pochodzący z Kilonii Naujocks (z przeszłością barowego zabijaki trenującego po amatorsku boks, weterana bójek z komunistami) już od połowy lat trzydziestych był człowiekiem Reinharda Heydricha – ówczesnego szefa hitlerowskiej Służby Bezpieczeństwa. Uważa się, że był specem szefa SD od brudnej roboty, ale to tylko część prawdy. Naujocks był od roboty najbrudniejszej.
Wśród brudnych zadań Alfreda Naujocksa wymienia się nieudaną próbę zabicia Otto Strassera, politycznego przeciwnika Hitlera, którego führer wyrzucił z NSDAP już w 1930 roku. Strasser wyemigrował z Niemiec, ale działalności politycznej nie zaprzestał: jego partia „Czarny Front” wciąż atakowała hitlerowskie władze. Atak na Strassera w 1934 roku nie udał się. Udany był za to zamach na głównego inżyniera radiowego „Frontu” – Karla Formisa (odpowiedzialnego za stację radiową atakującą Hitlera z terytorium Czechosłowacji), trzyosobowa grupa pod dowództwem Naujocksa zastrzeliła radiowca na początku 1935 roku. Naujocks uchodził także za specjalistę od fałszerstw: to on ponoć wymyślił akcję fałszowania brytyjskich banknotów pięćdziesięciofuntowych. Operacja – choć on sam nie brał w dalszych działaniach udziału (prowadzono ją w jednym z obozów koncentracyjnych) – stała się z czasem największym fałszerstwem pieniędzy w historii świata. Miał także uczestniczyć w preparowaniu fałszywych dowodów przeciwko dowódcom Armii Czerwonej (1937); obciążającą dokumentację Stalin wykorzystał podobno w krwawych czystkach. Na liście brudnych dokonań jest jeszcze porwanie dwóch brytyjskich agentów z holenderskiej miejscowości Venlo, gdzie funkcjonariusze MI6 chcieli skontaktować się z niemieckimi antyfaszystami. Jak stwierdzili później świadkowie, sturmbannführer zastrzelił wówczas oficera holenderskich służb specjalnych.
Choć gliwicki napad najczęściej kojarzony jest z nazwiskiem Naujocksa, on sam był tylko wykonawcą. Plan osobiście opracował Reinhard Heydrich, także on – za pośrednictwem telefonu, zza swojego berlińskiego biurka – wydał rozkaz do wykonania tego planu. Sturmbannführer Naujocks dowiedział się o całej sprawie dopiero 10 sierpnia 1939 roku, pięć dni później meldował się już w gliwickim hotelu razem z towarzyszącą mu sześcio- lub siedmioosobową ekipą, której członków mógł sobie sam wybrać. Oczekiwanie z pewnością było nerwowe, zwłaszcza że hasło do ataku „Babka umarła” nadano z Berlina już 25 sierpnia. II wojna światowa miała się wszak rozpocząć dnia następnego – zatrzymało ją (na kilka dni) podpisanie wieczorem 25 sierpnia umowy o wzajemnej pomocy między Polską i Wielką Brytanią. O ile jednak grupie Naujocksa udało się odebrać sygnał odwołujący akcję, o tyle inny zespół (który miał napaść na stację kolejową w Mostach koło Jabłonkowa) już takiej informacji nie otrzymał. Strzelanina w Mostach przeszła do historii jako incydent jabłonkowski, zaś w ciągu następnych dni Niemcy tłumaczyli napaść „działaniami człowieka pozbawionego rozumu”. Drugą informację o zmarłej babce Naujocks odebrał w hotelu 31 sierpnia i natychmiast przystąpił do ataku na radiostację.
Hitlerowska władza doceniając znacznie radiowej propagandy przyglądała się stacji w Gleiwitz już od dawna.
Zlokalizowane na rubieży III Rzeszy regionalne radio (zaledwie 9 kilometrów od granicy) najpierw wydawało się hitlerowcom za mało agresywne i za bardzo kulturalne, później, gdy Polska uruchomiła pod Katowicami duży nadajnik, zgłaszali pretensje, iż radio Gliwice jest przez polską stronę zagłuszane. Obiekt, który zaatakowała grupa Naujocksa był i nowy, i nowoczesny – zbudowano go zaledwie cztery lata wcześniej zastępując wcześniejszą, dwumasztową instalację. Do dziś zrobiona z modrzewiowego surowca wieża radiowa jest najwyższą konstrukcją drewnianą kontynentu europejskiego – sięga 111 metrów nad poziom gruntu. I jak wtedy, mieści się przy ulicy Tarnogórskiej. Do budynku technicznego przy Tarnowitzer Landstraße atakujący dotarli tuż przed godziną 20.00. Bez problemu wdarli się do pomieszczenia, w którym sterroryzowali nieliczną obsługę techniczną – gliwickie radio retransmitowało wtedy jedynie program z Wrocławia. Po oddaniu strzałów w sufit zażądali mikrofonu burzowego, którego ponoć technik początkowo nie chciał wydać. Miejsce, w którym nastąpił napad nie było studiem i dysponowało tylko możliwością nadania komunikatu o nadchodzącej burzy. W technologicznych realiach pierwszej połowy XX wieku ogłoszenia takie nie były niczym dziwnym – gdy radiowy nadajnik zagrożony był wyładowaniami atmosferycznymi, po prostu wyłączano go. Aby słuchacze bezskutecznie nie szukali w swoich odbiornikach wyłączonej stacji – nadawano wcześniej odpowiedni komunikat.
Dostępne w przeróżnych opracowaniach relacje o przebiegu napaści są często ze sobą sprzeczne, nieścisłości znaleziono nawet w relacjach samego Naujocksa. Często pisze się o dramatycznym przebiegu akcji, o nadajniku, który nie miał pełnej mocy, o niemożności podłączenia mikrofonu. Ziarno prawdy dywagacje te zapewne zawierają: w eter na fali 1231 kHz poszło bowiem tylko dziewięć słów: „Uwaga, tu Gliwice. Radiostacja znajduje się w rękach polskich”. Przygotowana wcześniej do wygłoszenia w języku polskim wersja była nieco dłuższa: nawiązywała do wypowiedzi polskich władz o nieuznawaniu pokoju za wszelką cenę, odwoływała się do honoru i groziła Niemcom. Ale niezależnie od wersji wydarzeń, z całą pewnością ten krótki komunikat był bardzo dobrze słyszalny w promieniu co najmniej 100 kilometrów. Wycofująca się grupa sturmbannführera zostawiła po sobie ślady kul na ścianach oraz makabrycznie spreparowane dowody: trupy rzekomych polskich napastników. Jeszcze w Berlinie, podczas narady, szef Gestapo Heinrich Müller zaproponował dostarczenie zwłok więźniów obozu w Dachau w takim właśnie celu. Wówczas mówiono o 13. trupach, pod gliwicką radiostacją podrzucono prawdopodobnie dwa.
Na miejscu zginął tylko jeden człowiek – 43-letni Franciszek Honiok. Honiok nigdy swoich propolskich sympatii nie ukrywał: najpierw wziął udział w trzecim powstaniu śląskim, później – na kilka lat wyemigrował do Polski. Kiedy jednak 30 sierpnia 1939 do drzwi jego domu w Hohenlieben (dzisiejsze Łubie opodal Pyskowic) zapukali gestapowcy, był obywatelem niemieckim. Honiokowi wstrzyknięto do organizmu narkotyk i oszołomionego byłego powstańca SS-man zastrzelił następnego dnia, tuż po napadzie, na terenie radiostacji. W kieszeni Honioka znajdowały się jego oryginalne dokumenty potwierdzające tożsamość. Jeszcze tego samego wieczora w świat poszła pierwsza informacja z niemieckiego radia: „Około godziny 20.00 radiostacja gliwicka została napadnięta przez oddział polskich powstańców i przejściowo zajęta. Polacy wtargnęli siłą do pomieszczenia nadawczego. Udało się przeczytać wezwanie po polsku i częściowo po niemiecku, potem ci, którzy wtargnęli już po kilku minutach zostali obezwładnieni przez policję”.
Następnego dnia machina propagandowa mogła zaatakować mocniej: gazety opublikowały zdjęcia zabitych „Polaków”, Hitler wygłosił historyczne przemówienie, przygotowano specjalną białą księgę dokumentującą nie tylko wydarzenia w Gleiwitz, ale i dziesiątki innych, również sprowokowanych incydentów. Księga mówiła o zastrzeleniu przez polskich żołnierzy celników pod Roehrsdorf i Pfalzdorf, napaściach Wojska Polskiego na placówki w Hohlinden czy Geyersdorfie. Akcja w Gliwicach była bowiem tylko częścią szeroko zaplanowanej kampanii pod kryptonimem „Tannenberg”. O Gliwicach prasa niemiecka pisała sporo. Zaznaczono, że po sygnałach zaniepokojonych mieszkańców, którzy słyszeli strzały, zareagowała policja. To policjanci mieli według gazetowej wersji otworzyć ogień do polskich napastników i to oni zabili między innymi Franciszka Honioka. Niewielu przywiązywało wagę do tych informacji, bo wczesnym rankiem Wechrmaht ruszył na Polskę i zaczęła się II wojna światowa. Niezależnie od wszystkiego, Hitler znalazł swoje bezpośrednie, choć niekoniecznie wiarygodne uzasadnienie do rozpętania piekła. Z punktu widzenia europejskiej dyplomacji prowokacja w Gliwicach nie dała nic. Francja i Wielka Brytania mimo wszystko wypowiedziały III Rzeszy wojnę nie reagując na pretekst, który podsuwała propaganda niemiecka.
Historia dopisała zakończenia po swojemu. Trzeba było kilkudziesięciu lat, by historycy odkryli tożsamość powstańca śląskiego zastrzelonego podczas prowokacyjnej akcji. Autor prowokacji – Reinhard Heydrich zginął w połowie 1942 roku po śmiałym rajdzie czeskich komandosów. Naujocks pożył znacznie dłużej, bo aż do roku 1966, najpierw popadł w niełaskę zwierzchników z powodu niesubordynacji i trafił na front wschodni, w 1944 roku sam oddał się w ręce Amerykanów, którzy nie dali się nabrać na jego dobrą wolę i potraktowali go jak wojennego przestępcę. Udało mu się uciec z aresztu i przez jakiś czas prowadzić życie biznesmena. Zaraz po wojnie z historycznej wieży w Gliwicach popłynął program Polskiego Radia, jednak po pięciu latach okazało się, że tamtejsza radiostacja w systemie radiofonicznym jest niepotrzebna. Przez kolejnych pięć lat nadajnik wykorzystano w nietypowy sposób: zagłuszając sygnał Radia Wolna Europa nadawany z niemieckiego Monachium. Dziś mieści się tam muzeum – muzeum prowokacji gliwickiej.