Pszczelarstwo 

Zbigniew Markowski

Pszczelarstwo

Aby założyć barć, należało znaleźć w lesie prostą, strzelistą jodłę lub sosnę. Bartnik wspinał się na wysokość kilku metrów i drążył w drzewie dziurę, którą następnie spryskiwał wywarem wonnych ziół wymieszanym z miodem. Gdy owady wprowadziły się do tak urządzonego stanowiska, człowiek znakował drzewo własną sygnaturą, by wiadomo było, do kogo barć należy. Trzeba był także zabezpieczyć dziuplę przed niedźwiedziami: albo wbijając haki blokujące dostęp do wyższych partii drzewa, albo przybijając gładkie deseczki uniemożliwiające misiowi wbicie pazurów w czasie wspinaczki, albo nawet – urządzając specjalną pułapkę z zapadnią. Potem wystarczyło już tylko czekać na miód.

Tak przed tysiącem lat wyglądała ważna część produkcji rolnej i choć – w odróżnieniu od Puszczy Kurpiowskiej czy dzisiejszego Dolnego Śląska – na Śląsku Górnym bartnictwo nie było zbyt mocno rozpowszechnione, i u nas działały leśne fabryki miodu. Przyrodnicy uważają, że na obecnym terenie Śląska bartnicy działali jeszcze przed pierwszymi hutnikami. Obie profesje pracowały zresztą w tym samym środowisku, bo i kuźnice, i barcie lokalizowano w lesie. Nie na darmo stary herb Roździenia (gdzie pierwsze warsztaty wytopu metalu powstały w połowie XVI wieku) ma w sobie dwa dawne ule i widowiskowo fruwającą między nimi pszczołę. Dziś Roździeń znajduje się w granicach Katowic, ale kilkadziesiąt kilometrów na zachód, tuż obok drugiego ważnego ośrodka szesnastowiecznego przemysłu dymarkowego – Bruśka, również działali hodowcy pszczół. Pamięć o nich przechowana została w legendzie z okolic Lubszy. Zgodnie z przekazem uciekający przed pogonią husyckich napastników kapłan miał schować poświęcony kielich w drzewnej dziupli. Przed profanacją naczynie uchronił rój pszczół, które błyskawicznie zalepiły otwór woskiem.

W centrum dzisiejszego Śląska bartnictwo bardzo szybko ustąpiło miejsca przemysłowi. Lasy wyrąbywano, by na ich miejscu mogły powstać kolejne miasta. Do końca XVII wieku barcie niemal w całości zniknęły z krajobrazu gospodarczego. Uchowały się tylko w miejscach położonych z dala od kuźnic, później fabryk czy kopalń – jak w Miedarach pod Tarnowskimi Górami, których herb również zawiera w sobie element pszczelarski. Dymiące huty nie służyły delikatnym owadom – najnormalniej w świecie nie chciały one mieszkać w zatrutym środowisku przemysłowym Królewskiej Huty, Bytomia czy Zabrza. Z czasem niewygodne w obsłudze barcie ustąpiły pola nowocześniejszemu sposobowi hodowli czyli pszczelarstwu prowadzonemu w specjalnie wydzielonych miejscach, poza obszarami leśnymi.

I nauki przyrodnicze, i ruch pszczelarski na świecie zawdzięczają bardzo wiele człowiekowi, który swoje prace publikował w Pszczynie, Cieszynie i Katowicach. Jan (Johann) Dzierżon pochodził ze wsi Lowkowitz (dziś Łowkowice) położonej w pół drogi między Kluczborkiem a Byczyną. Słusznie nazywa się go ojcem współczesnego pszczelarstwa: nie tylko odkrył zjawisko partenogenezy (dzieworództwa) pszczół, ale także opracował efektywne metody hodowli tych owadów. Jemu również zawdzięczamy powstanie pierwszych organizacji zrzeszających pszczelarzy, on jest twórcą konstrukcji ula szafkowego, który umożliwił rozwój pasiek. Pasja naukowa żyjącego w latach 1811 – 1906 księdza doktora Dzierżona była na tyle silna, iż doszło nawet do jego ekskomunikowania: nie zgadzał się z kościelnym dogmatem stojącym w sprzeczności z teorią partenogenezy pszczół. Dzierżon publikował w języku niemieckim (choć zdarzało mu się również pisać po polsku), jego dzieło „Nowe udoskonalone pszczelarstwo” przetłumaczył na polski i wydał w 1851 roku publicysta oraz działacz społeczny z Lubszy – Józef Lompa: sam zresztą zapalony pszczelarz. Od czasów Dzierżona i Lompy datuje się rozwój tradycji pszczelarskiej na Górnym Śląsku.

Ślady dziewiętnastowiecznego pszczelarstwa odnajdziemy w wielu miejscach: od Pyskowic po Mysłowice, od Cieszyna po Siewierz. Hodowla pszczół rozkwitała w trudnych czasach: gdy wojny i bieda zmuszały do poszukiwania jak najtańszych (a najlepiej darmowych) produktów do spożycia. Stąd gwałtowny rozwój górnośląskich pasiek i ruchu pszczelarskiego w czasie I wojny światowej. W okresie międzywojennym mieliśmy już nie tylko całkiem dobrze zorganizowane środowisko pszczelarskie, ale i prasę fachową, która – tak jak wydawany w Katowicach miesięcznik „Pszczelarz i Ogrodnik” – udzielała porad: „W pasiece dbaj tylko o spokój i dostateczny dopływ świeżego powietrza do gniazda. Nie dozwól więc, aby na dachach uli lub kószkach wygrzewały się kury i indyki, również uważaj, czy sikorki lub dzięcioły nie odwiedzały twej pasieki. Nie tęp ich, one nie zawiniły, że mają głód; nakarm je, przybijając do kołka opodal od pasieki kawał skóry od słoniny; wybiorą resztki tłuszczu ze skóry, a ulom dadzą spokój”. Dziś – choć oczywiście hodowcy Górnego Śląska – nadal doglądają swoich pasiek, duże zainteresowanie pszczołami ma charakter edukacyjny. Ogromnym powodzeniem cieszą się i wystawy muzealne ukazujące barcie czy ule, i imprezy na wolnym powietrzu z udziałem pszczół.