Zbigniew Markowski
„Futer” to ewidentny germanizm, choć słówko to (w nieco zmienionej formie) znane jest także innym narodom. Duńczycy mają swój „foder”, Holendrzy – „veevoeder”; nawet angielskie „food” czy rosyjskie „furaż” mają podobne brzmienie. Język polski również przyswoił sobie ów germanizm, choć w zupełnie innym znaczeniu: od niemieckiego „futer” pochodzi bowiem nazwa futryny czyli konstrukcji pozwalającej na osadzenie drzwi w ościeżnicy. W podobnym jak Ślązacy znaczeniu, słowa „futer” używają także Kaszubi oraz mieszkańcy Wielkopolski, także i tam słówko oznacza karmę dla zwierząt. Wielkopolska firma we współczesnych nam czasach wypuściła nawet paszę dla zwierząt oznaczoną handlową nazwą „Nova Futter”.
Karmienie domowego przychówku (czyli gadziny) było na tyle istotne, że futer dorobił się formy czasownikowej i używany był nader często – po prostu było co futrować. W kolejności do karmienia pierwsza ustawiała się świnia (wieprzek) od niepamiętnych czasów hodowany na Górnym Śląsku. Nawet w drugiej połowie XIX wieku, gdy tutejszy przemysł kwitł przynosząc krociowe zyski, a górnicy i hutnicy przenosili się do nowoczesnych familoków, zwyczaj trzymania świni wciąż był obecny. Poradzono sobie w bardzo prosty sposób wznosząc na podwórkach zakładowych budynków niewielkie chlewiki z oddzielnym wejściem dla każdego lokatora. Pojedyncza (jedna na rodzinę) świnia już we wcześniejszych wiekach była powszechnie spotykana i stanowiła kreatywną odpowiedź na wyzwania, które stawiało graniczne położenie Śląska. Gdy wieprzek był tylko jeden, z łatwością można było go szybko zabić i zjeść zanim uczyni to przechodząca właśnie czeska, austriacka, francuska, niemiecka czy też polska armia.
Świnia była również wyrazem wkładu do życia społeczności, bo po urządzeniu świniobicia i przygotowaniu przetworów (w tym regionalnych krupnioków i żymloków) należało się podzielić dobrem z sąsiadami. Dzięki temu świeże mięso jadło się w miarę często. Nie bez znaczenia była rodzinna ekonomia, bo wszystkożerna świnka (zwana często imieniem Maciek) pożywiła się resztkami ludzkich posiłków i bez wielkich nakładów dawała sporo korzyści kulinarnych. W kolejce do futrowania czekały również mocno zaznaczone w śląskiej kuchni króliki (z dodatkowym bonusem w postaci możliwości uzyskania futra na czapkę) oraz drób. Na Górnym Śląsku dość wcześnie rozpowszechnił się hobbystyczny wymiar hodowli: swój futer otrzymać więc musiały gołębie czy kanarki, choć czynność karmienia takich zwierząt traktowano raczej jako przywilej, niż obowiązek. W piosence z muzyką Stanisława Hadyny górniczy emeryt śpiewa co prawda:
„Kułem węgiel w czarnej głębi
Dziś mi karmić trza gołębie”
choć – jako żywo – na niezadowolonego wcale z tego powodu nie wygląda.
Nie jest w śląskiej gwarze błędem użycie słowa „futer” na określenie jedzenia dla ludzi. Zwłaszcza jeżeli sprawa dotyczy żywienia zbiorowego w barach czy stówkach albo karmienia dziecka, które wpada do domu na chwilę, by coś szybko zjeść. Dostaje wtedy swój futer i może znikać. Jest jeszcze idiomatyczny „darymny futer”, który oznacza albo wysiłki nie przynoszące żadnego efektu, albo z góry przegraną sprawę. Zwrot najprawdopodobniej pochodzi od metafory opowiadającej o zupełnie zbędnym karmieniu zwierzęcia, z którego i tak nie będzie żadnego pożytku. Innymi słowy: futer przeznaczony dla dotkniętej zarazą świni jest daremny, wyrzucony w błoto, bo zwierzę i tak zdechnie nie przynosząc hodowcy korzyści. Potoczne znaczenie zostało w tym przypadku bardzo mocno rozszerzone. Darymny futer to na przykład długie i cierpliwe tłumaczenie czegoś człowiekowi, który – z powodu swojej głupoty – niczego nie zrozumie. Nie jest to może jeszcze syzyfowa praca (która jest nie tylko bezcelowa, ale również wyczerpująca i zajmująca wiele czasu), ale na pewno czynność pozbawiona sensu.