Gańba

Zbigniew Markowski

„Psałterz floriański” to rękopis niezwykły i tajemniczy. Jego losy to gotowy scenariusz sensacyjnego filmu: księga będąca pierwszym całościowym zbiorem wszystkich 150 psalmów powstała na przełomie XIV i V wieku. W drugiej połowie wieku XVI złodziej sprzedał psałterz włoskiemu kupcowi, później – za sprawą transakcji manuskrypt znalazł się w austriackim klasztorze. Rząd polski odkupił dzieło w 1931 roku, jednak bezpośrednio przed II wojną światową ewakuowano je najpierw do Francji, później do Kanady. Dziś znajduje się w Bibliotece Narodowej po powtórnym sprowadzeniu w roku 1959. Jednych elektryzują tajemnicze ilustracje, wśród których bujna wyobraźnia może dostrzec mistrza Yodę z „Gwiezdnych wojen”, inni podziwiają niezwykłość edycji, bo trzy języki rękopisu występują w nim jednocześnie: jedna linijka po łacinie, jedna po niemiecku i jedna po polsku. W psalmach odnajdziemy wers brzmiący: „Obleczeni bądźcie w gańbę i we sromotę, jiż złość na mię mołwią”. Właśnie słowem „gańba” nazywano wówczas dzisiejszą hańbę lub wstyd.

Jeszcze pod Grunwaldem rycerz słowiański mógł okryć się gańbą, jednak zaraz potem naleciałości czeskie sprawiły, iż zaczęto posługiwać się formą używaną do dziś. To dość oczywisty bohemizm, bo Czesi mają przecież do dziś „hlawę” zamiast „głowy”. „Gańba” przetrwała za to w językach: białoruskim, ukraińskim i rosyjskim (choć Rosjanie w kwestii tej mają całą masę synonimów) oraz – oczywiście – w śląskiej gwarze. Zdumiewa fakt, iż nawet w okolicach będących pod olbrzymim czeskim wpływem śląska gańba przetrwała całe wieki. We wspomnieniach z wędrówek Zdzisława Świderskiego odbytych w 1885 roku po okolicach wsi Wisła przeczytamy zdanie mówiące iż: „Gdy Wiślanka niesie produkt jaki na sprzedaj, stara się dobrze ukryć pod gunią, bo jej zdaniem wynosić z domu to wielka gańba; jeżeli się trefi, że towaru swojego nie sprzeda, za bezcen oddać takowy gotowa, bo jeszcze większa gańba wracać z towarem do domu” (pisownia oryginalna).

Gańbą szantażowano całe pokolenia Ślązaków w odniesieniu do świata wartości, stylu życia i współpracy w niewielkich społecznościach. Zawsze wyraźnie określano co wstydem jest, a co nim być nie musi. Dobrą ilustrację tego zjawiska stanowi jedna z gawęd Stanisława Ligonia opublikowana w zbiorze „Bery i bojki śląskie” – opowieść o tym, jak powstała moda. Bohater powiastki, mieszkający w Afryce lis traci ogon w czasie próby włamania do kurnika. Zawstydzony brakiem tak istotnej części ciała i wyśmiewany przez małpy postanawia znaleźć przekonywujące wytłumaczenie. Rozpowiada więc po dżungli, iż najnowszym krzykiem mody u zwierząt jest właśnie brak ogona. Zafascynowane jego teorią małpy same odgryzają sobie ogony chcąc podążać za najnowszymi trendami. Ligoń w swojej gawędzie krytykuje więc bezkrytyczne naśladownictwo w modzie, które prowadzi do tego, iż zanikają pojęcia tradycyjnego wstydu czy hańby.

Górnośląskiej gańbie znaczeniowo bliżej jest do zwykłego, pospolitego wstydu, niż górnolotnej, szlacheckiej hańby. Słyszymy to w konstrukcji „Niy ma ci to gańba takie łobleczynie?”, co oznacza sugestię, iż ubieranie się w prezentowany przez krytykowanego osobnika sposób przynosi wstyd. Bardzo podobny zwrot używany jest w akcjach promocyjnych posługiwania się gwarą – „Godać niy ma gańba”. Spotyka się czasem wersję w czasowniku: „gańbić” czyli przynosić wstyd sobie lub innym ludziom – na przykład w zwrocie „skończ mje gańbić”. W odmianach gwary często fundamentalna jest forma rzeczownikowa i w wielu miejscach Śląska wyrażenie „niy ma gańby” uznane zostanie za błąd czyli bezpośredni powód do hańby.