Zbigniew Markowski
Jeśli wierzyć popularnemu w internecie tekstowi o godce, wszystkie śląskie wyrazy zaczynają się na literę „g”. Choć z tak sformułowaną teorią trudno się zgodzić, przyznać należy, iż tkwi w tym źdźbło prawdy: reprezentacja siódmej litery łacińskiego alfabetu w gwarach Śląska jest potężna. Wśród wszystkich wyrazów rozpoczynających się od „g” blaskiem gwiazdy pierwszej wielkości świeci słówko oznaczające schodową poręcz lub balustradę czyli gelynder.
Gelynder (czasem pisany i wymawiany jako „gelender” – taką formę odnajdziemy w twórczości Kazimierza Kutza) po prostu śmieszy z powodu brzmienia. Dla Polaka słowo to jest całkowicie niezrozumiałe, jeśli na dodatek umieścimy je w ciekawym kontekście – uzyskujemy murowany efekt komiczny. Już w zabawnym tekście „Skuli gibkiego wyjazdu…” szeroko kolportowanym jeszcze w epoce przedinternetowej gelynder stanowi ostateczny cios językowy zadany w charakterze puenty. Po wyliczeniu przeróżnych przedmiotów przeznaczonych na sprzedaż (między innymi: wertiko, szrank, gardinsztangi, kromlojchter, zicherongi, cyja, blumsztynder, ausgus, kryka) potencjalny kupiec otrzymuje ostrzeżenie „Pozór! Gelynder złomany”, co nakazuje zachowanie ostrożności, by nie spaść z powodu połamanej poręczy.
Ale gelynder to nie tylko dyżurny rozśmieszacz, to także adresat najprawdziwszej w świecie ody, przedmiot uwielbienia utrwalony w bluesie Andrzeja Skupińskiego zwanego Tolusiem. Nieodżałowanej pamięci (zmarły pod koniec 2018 roku) Skupiński nie tylko był znanym z wielu śląskich filmów aktorem: wystąpił między innymi w „Grzesznym żywocie Franciszka Buły”, „Angelusie” czy „Byzuchu” Eugeniusza Klucznioka, ale i aktywnym artystą kabaretowym. Wspomniany Kluczniok napisał do bluesa muzykę, zaś słowa autorstwa Tolusia do dziś rozgrzewają atmosferę biesiad regionalnych:
Na banchofie w Katowicach elektryczne schody
We wieżowcach szwedzkie windy, automatik full
Ani mnie to ziębi, parzy, jo mom w rzici te wygody
Styknie mi gelynder własny, trzeci sztok i haśta w dół
Andrzej Skupiński napisał również słowa do „Dorki” czyli śląskiej wersji przeboju Budki Suflera „Jolka, Jolka”.
Słówko ma wyraźnie niemiecki rodowód, pochodzi od rzeczownika rodzaju nijakiego „geländer” oznaczającego poręcz lub balustradę. Niemcy mają jeszcze pojęcie bardziej konkretne – „treppengeländer” czyli poręcz do schodów. Na gruncie germańskim gelynder pochodzi od „lander” – rodzaju ogrodzenia konstruowanego z drewnianych słupków łączonych później przy pomocy liny lub innego materiału; takie zresztą najprawdopodobniej były technologiczne początki schodowych poręczy czy balustrad.
Przepiękny gelynder obejrzeć możemy na obrazie artysty związanego ze świętochłowicką grupą „Grota” – Jarosława Kassnera. Przedstawiona na płótnie (ubrana w tradycyjną jaklę, z purpurką na głowie) Ślązaczka zjeżdża radośnie na poręczy, czemu przypatruje się ciekawski czarny kocur. Za oknem familoka na gospodynię czeka rozwieszone pranie. Tytuł pracy: „Lady Gelynder”. Widowiskowy zjazd po gelyndrze dziwić nie powinien, wszak nawet Kamil Durczok nie mógł oprzeć się w dzieciństwie magii poręczy i pasjami zjeżdżał wzdłuż schodów katowickiej kamienicy będącej miejscem zamieszkania jego dziadków. Na Śląsku gelyndry są wszędzie: istnieje blog o nazwie „Gelynder Blues”, tarnogórska młodzież organizowała onegdaj występy artystyczne pod auspicjami „Teatru Gelynder”, słówko to znalazło się nawet w oficjalnej ofercie firmy sprzedającej schodowe balustrady.