Zbigniew Markowski
Kichol to po śląsku „nos”, choć słówko to uznać musimy nie tylko za wychodzące już z użycia, ale również funkcjonujące równolegle z nosem. Nie będzie więc miało większego znaczenia, czy powiemy „kichol” czy „nos”, co przydaje się poetom – tłumaczom. W śląskiej wersji wierszowanej opowieści o panu Hilarym, który szukał okularów (breli) znajdziemy więc obydwa słówka traktowane jako synonimy. Za to w „Pawle i Gawle” fragment mówiący o ściekaniu wody na nos z powały przetłumaczono już tylko jako kapanie z gipsdeki na kichol.
Termin „kichol” ma jednak swoje subtelności: bardzo często nazywano kicholem nos pozbawiony urody lub bardzo dużych rozmiarów. Słychać to wyraźnie w porzekadłach typu „kichol jak plompa” (czyli nos o rozmiarach uchwytu do ręcznej pompy) względnie – „jak klamka do zakrystie”, co oznacza potężną na ogół klamkę w drzwiach zakrystii. We współczesnej piosence kabaretu „Smile” mamy nawet zwrot o zamianie kichola w wihajster. W tym znaczeniu śląski kichol jest odpowiednikiem polskiego kinola, który – zgodnie z notką słownika PWN oznacza „duży, niezgrabny nos”. Kinol funkcjonował również w gwarze lwowskiej, można go spotkać także na Podlasiu. Śląski nos staje się kicholem, gdy zwraca na siebie uwagę, zwłaszcza wtedy, gdy katar eksponuje go w skali całego organizmu albo – za sprawą nałogu alkoholowego – staje się czerwony.
Kichol pochodzi od kichania czyli fascynującego zjawiska polegającego na usuwaniu z powierzchni błony śluzowej nosa wszelakich zanieczyszczeń. Człowiek kichający może wprawić powietrze w ruch o prędkości dochodzącej do 160 kilometrów na godzinę i rozpylić sto tysięcy kropelek na odległość trzech metrów. Gwałtowne kichnięcie spowoduje zmianę rytmu pracy serca. W starożytnym Rzymie uważano, iż poprzez kichanie organizm pozbywa się siedzących w nim demonów, czyjeś kichnięcie kwitowano więc zwrotem „absit omen” czyli życzeniem „oby nie w złą godzinę” (Kopaliński podaje jeszcze jedno tłumaczenie – „na psa urok”). „Na zdrowie” mówimy od czasów papieża Grzegorza I z drugiej połowy VI wieku, który wprowadził ten zwyczaj widząc związek między kichaniem a rozprzestrzenianiem się zarazy. Zgodnie z zaleceniem głowy Kościoła na takie pozdrowienie należało odpowiedzieć „Bóg zapłać”.
Etymologia kichania ginie w mrokach czasów prasłowiańskich, choć większość językowych spadkobierców zamierzchłej słowiańszczyzny do dziś używa identycznego rdzenia. Po rosyjsku będziemy więc „czichat”, po czesku – „kýchat”, po chorwacku „kihati”. Wszystko wskazuje na to (i opinię taką przedstawia Aleksander Brückner), iż mamy przed sobą wyraz dźwiękonaśladowczy – pochodzący od odgłosu wydawanego podczas czynności kichania. Niewykluczone, iż na początku kichania znajduje się starosłowiańskie (i również onomatopeiczne) „prskati”: przy takim założeniu wspólne korzenie kichanie miałoby razem z parskaniem. Do XV wieku polszczyzna operowała słówkiem „kchać”. Co słyszymy podczas kichania jest zresztą kwestią bardzo złożoną: jedni usłyszą „kchnięcie”, inni „a psika”. Nic w tym dziwnego, bo ponoć po kichaniu specjalista może bez trudu określić charakter człowieka.
Choć niektóre słowniki definiują kichola jako nos brzydki, ta część twarzy bywa traktowana z najwyższym szacunkiem – tak jak w opowiadaniu Kingi i Wiesława Mańków opublikowanym w rybnickim „Zalewie Kultury”. Tekst dotyczy zwyczaju obcinania krawatów nieszczęśnikom, którzy w niewłaściwym stroju pojawili się na tradycyjnej górniczej biesiadzie:
Nojwiynkszo uciecha majom jak kiery przidzie na karczma w ancugu i pod bindrym zamiast w mundurze. Bierom wtedy takigo na środek sali i urzinajom mu binder sikiyrom na gnotku, a żeby mu kichola nie przibrać, osłoniajom mu pysk hercowom – takom wielkom łopatom, na kiero się tyż godo babsko rzić.
Najwięcej radości sprawia ten, który przyjdzie na przyjęcie w marynarce oraz w krawacie zamiast w mundurze. Osobę taką bierze się wówczas na środek sali i przy pomocy siekiery ucina na pieńku krawat. Żeby nie uciąć przy okazji nosa, zasłania się mu twarz górniczą łopatą do węgla, narzędziem olbrzymim, zwanym także kobiecym tyłkiem.