Zbigniew Markowski
Na czytelniczym rynku miasta mało stołecznego Warszawy w roku 1898 głośnym echem odbiło się premierowe wydanie powieści „Panienka z okienka”. Ukrywająca się pod pseudonimem Deotymy autorka dała dziełu podtytuł mówiący, iż mamy przed sobą starodawny romansik. Jednak dopiero dzisiaj „Panienka” jest prawdziwym okazem starodawności, bo język – częściowo stylizowany, częściowo zapewne zaś nie, robi bardzo duże wrażenie. Współczesny wydawca zmuszony został opatrzyć powieść niemal dwoma tysiącami przypisów, by człowiek XXI wieku mógł cokolwiek zrozumieć. Wśród przypisów tych odnajdziemy wytłumaczenie sytuacji, w której bohaterka wnosi do salonu drobną przekąskę: na tacy znajduje się między innymi kawałki piernika ułożone w szychtę. Edytor wyjaśnia, iż szychta pochodzi od niemieckiego słowa „schicht” oznaczającego warstwę.
Dawna polszczyzna znała także pojęcie szychtowania oznaczające wygładzanie, stąd zresztą pochodził szychterz czyli dawny ślusarz (a może i poler) wygładzający to i owo. W języku polskim o szychtowaniu zapomniano już dawno temu, śląskie gwary zaś wciąż używają go w najlepsze. Owszem – niemieckie „schicht” (rodzaj żeński) to warstwa, ale także zmiana powstała w wyniku organizacji pracy. Takie też są dwa podstawowe znaczenia śląskiej szychty. To – po pierwsze – dniówka liczona od początku do końca konkretnej zmiany wyrażana zwrotem „ida na szychta” czyli „udaję się do pracy na swoją zmianę”. Znaczenie drugie obejmuje wszystkich pracowników (zbiorowość) zatrudnionych na tej samej zmianie. Można więc powiedzieć, iż „cołko szychta się śmioła” co oznaczać będzie powszechny wybuch wesołości wśród wszystkich robotników danej zmiany. Wyraz ten najczęściej utożsamia się z górnictwem, jednak równie dobrze można powiedzieć, iż hutnik, budowlaniec czy kolejarz również posiada swoją szychtę. Możemy użyć szychty w kontekście żartobliwym: sąsiedzka pomoc przy pracy w ogrodzie też może zostać szychtą, jeśli trwała długo i była wyczerpująca. Dla nie lubiącego szkoły dziecka dzień spędzony w klasie nazwiemy szychtą, bo zapewne ów młody człowiek naharował się tam jak wół.
Skojarzenie pracy zmianowej z kopalnią jest naturalne, bo już w XV wieku śląscy kopacze pracowali właśnie w systemie szychtowym. „Ordunek Gorny” – pierwsza na tym terenie ustawa górnicza (rok publikacji – 1528) w jedenastym artykule mówi, że „robotnik ma 12 godzin na szychtę robić, a jeden drugiego lozować, a nie wyjeżdżać aż zadzwonią”. Owo dzwonienie oznaczało dźwiękowy sygnał zakończenia jednej szychty i rozpoczęcia drugiej. Od niepamiętnych czasów stawiano więc dzwony szychtowe (jeden z nich obejrzeć można w śródmieściu Tarnowskich Gór) – drewniane lub murowane konstrukcje w kształcie niewielkiej wieży zwieńczone dzwonem obwieszczającym kolejne zmiany. W XX wieku funkcję dzwonów przejęły fabryczne i kopalniane syreny.
Górnicy pokochali słówko „szychta” dodając mu co najmniej dwa dodatkowe znaczenia. Jest więc szychta piwna – uroczyste spotkanie przy suto zastawionym stole w celu świętowania wspólnie z kolegami, jest także szychta wieczna oznaczająca śmierć górnika. Z właściwym sobie dystansem do spraw ostatecznych mieszkańcy Śląska żartują więc czasem, że po śmierci pracownik kopalni ma trzy dni wolnego, a potem wraca znów pod ziemię. Udanie się na wieczną szychtę oznacza nie tylko sam fakt zgonu, ale i w poetycki sposób ilustruje niedolę górnika: szychty ma on nie tylko za życia, ale nawet po śmierci.
Nie trzeba być jednak górnikiem, by doświadczyć radości i smutków szychty. Zabrzańska Kopalnia Guido oferuje turystom specjalną usługę – ekstremalną wyprawę na głębokość 355 metrów. Amatorzy mocnych wrażeń przed zjazdem otrzymują kompletny górniczy strój (z obowiązkową flanelową koszulą i gumowcami, kask i lampę), na dole zaś mogą od sztygara dostać różne polecenia. A to trzeba przenieść jakąś ciężką rurę, a to naprawić przenośnik taśmowy, a to przyciąć drewnianą belkę do odpowiednich wymiarów. Smak pracy przy niewielkim udziale światła, w zapyleniu i ciasnocie podziemnych korytarzy na pewno zrobi wrażenie. Zwłaszcza, że po szychcie koniecznie trzeba się umyć w kopalnianej łaźni. To jedyna szychta, na której nie zarobimy – wręcz odwrotnie: trzeba za nią zapłacić.