Grupa Janowska

Zbigniew Markowski

Grupa Janowska

Kopalniana elektrownia pierwszej połowy XX wieku to twór szczególny. Niby jest częścią zakładu wydobywczego, ale jednoznacznie widać granice – od markowni, cechowni, holzplazu czy wyciągowej wieży oddzielono ją wyraźnie. Może dlatego, że jej funkcja jest zupełnie inna: kopalnia właściwa ma węgiel wydobyć na powierzchnię, elektrownia zaś urobek zabrać i zamienić na prąd elektryczny. Niewielu zdawało sobie sprawę, co dzieje się w stalowym żołądku elektrowni po połknięciu przez nią gigantycznych porcji węgla. Na pewno wiedział to operator wielkiego turbogeneratora o mocy 20. tysięcy kW kopalni „Wieczorek” (wcześniej „Giesche”) – Teofil Ociepka. Dla Ociepki budynek elektrowni był zielonym smokiem otwierającym bogato uzębioną paszczę by zeżreć jeszcze jeden transport czarnego urobku. Namalowany na deskach smok zdobił przez wiele lat ścianę hali turbogeneratorów, by w końcu stać się najbardziej znanym dziełem pierwszego wielkiego przedstawiciela malarskiej grupy zwanej Janowską.

Kiedy w 1946 roku Ociepka razem z Ottonem Klimczokiem zakładał Grupę Janowską, miał już spore doświadczenie artystyczne. Malować zaczął w połowie okresu międzywojennego – może dlatego, że – zupełnie jak w przypadku zielonego smoka – widział więcej niż inni. Ten sposób widzenia świata specjaliści nazwali później metafizycznym. Na wszelkie sposoby starali się określić genezę zjawiska pisząc o młodym Ociepce, który od dziecka interesował się ludową demonologią, później zaś – z okopów pierwszej wojny światowej – przywiózł do domu okultystyczne idee. Malarstwo Teofila nie pasowało do żadnych schematów, artysta – amator pokazujący płótna z prehistoryczną dżunglą w niesłychanej eksplozji kolorów jeszcze przed II wojną naraził się profesorowi Tadeuszowi Dobrowolskiemu. Później – już w epoce socrealizmu – swoją twórczością wprawiał w najwyższe zakłopotanie ekspertów od robotniczej sztuki. Ci ostatni zdawali się nie zauważać treści obrazów koncentrując się na niezdrowym podnieceniu faktem, iż robotnik maluje. Choć próbowano Ociepkę zaszufladkować na milion sposobów, stawiając na przykład w jednym rzędzie z równie nieprofesjonalnym Nikiforem, nigdy nie udało się go zdefiniować do końca.

Po dziesięcioleciach dzieła Teofila Ociepki zaczęto sprzedawać za duże pieniądze, stały się nawet obiektami zainteresowania wyspecjalizowanych złodziei. Niezależnie jednak od dorobku artystycznego od jego postaci rozpoczęło się zjawisko: z własnym charakterem i ciągłością historyczną – czasem nawet ze wspólnym, kopalnianym rodowodem. Jeden z najwybitniejszych następców Ociepki – Erwin Sówka przepracował razem z nim półtora roku na tym samym „Wieczorku”. Choć reprezentowali różne pokolenia i absolutnie odmienne sposoby malowania, łączą ich dwa wspólne mianowniki. Po pierwsze – działali w tej samej strukturze Grupy Janowskiej, która za sprawą niespożytej energii Ottona Klimczoka dawała miejsce do tworzenia oraz umocowanie środowiskowe. Trochę na zasadzie alibi: dobrze, że robotnik maluje, bo przynajmniej się nie upija i nie myśli o polityce; wielcy, dyplomowani twórcy mogli zaś od czasu do czasu poklepać protekcjonalnie amatorów po plecach i rzucić: – próbujcie dalej, to ciekawe. Drugie dno Grupy Janowskiej było znacznie bardziej skomplikowane, bo podbudowa intelektualna i kulturowa często przewyższała swym bogactwem wszystko, co tworzyli tak zwani zawodowcy. Ci górnicy nie malowali kwiatków w wazonie; wystarczy spojrzeć na płótna Sówki: to filozofia Wschodu, magia, kobiece akty. Istotę zjawiska najlepiej opisał chyba sam Ociepka w rozmowie z Sówką, kiedy pochwalił górniczego praktykanta za to, że nie boi się swojej wyobraźni i ducha, który przemawia przez artystę. Na listach rankingowych polskiego malarstwa Sówka osiągnął pozycję Ociepki. A było jeszcze tylu innych twórców: odmiennych i oryginalnych, z własną wizją malowania: Paweł Wróbel, Ewald Gawlik, Bolesław Skulik.

Grupa Janowska miała swoje wzloty, upadki i tragedie. Takie jak samobójstwo Klimczoka, który nie potrafił pogodzić się z odsunięciem go od zespołu w 1971 roku. Udało się jednak zachować ciągłość i po przeprowadzce u progu XXI wieku do Miejskiego Domu Kultury „Szopienice” wejść w ósmą już dekadę malowania na Górnym Śląsku. Z kimkolwiek byśmy o Grupie Janowskie nie rozmawiali, zawsze usłyszymy kluczowe słowo „fenomen”, choć pojęcie to jest tłumaczone na wiele sposobów. Fenomenem Grupa jest więc z powodu różnorodności połączonej wysokim często poziomem artystycznym. Dla wielu wyjątkowość zespołu polega na aktywności, bo artystów z Janowskiej można ich spotkać na wielu wystawach, rozlicznych plenerach oraz w setkach wydawnictw. Są i kolejne fenomeny, bo to także grupa przyjaciół połączonych nie tylko zamiłowaniem do sztuki, ale i specyficznym górnośląskim humorem oraz podejściem do życia. To, co jest jednak sednem fenomenu Grupy Janowskiej najlepiej nazwał chyba Teofil Ociepka – oni nie boją się własnej wyobraźni. Tak jak Dieter Nowak, który zanurzając pędzel w farbie prowokacyjnie i z uśmiechem rzuca uwagę, że Nikiszowiec jest niebieski. Może liczy na ostry protest, bo jak Nikisz Nikiszem zawsze wszyscy uważali osiedle za nasycone barwą czerwonej cegły. A może naprawdę jest niebieski. W końcu to kwestia wyobraźni, której nie wolno się bać.

Grupę Janowską tworzą: Sabina Pasoń (prowadząca grupę), Jan Czylok, Antoni Długi, Janusz Gawlik, Sylwia Gromadzka – Staśko, Andrzej Górnik, Grzegorz Haiski, Jan Jagoda, Czesław Jurkiewicz, Stefania Krawiec, Paweł Kurzeja, Andrzej Piotr Lubowiecki, Zdzisław Majerczyk, Dieter Nowak, Piotr Porada, Artur Śmieja; honorowi członkowie: Erwin Sówka, Stanisław Trefoń.