Zbigniew Markowski
Archiwa do dziś przechowują akta procesów śląskich czarownic z XVIII wieku: znamy nawet ich nazwiska. Nazywały się Hanna Kurowa, Krystyna Wacławczyk i Anna Słupska, zaś bytomski sąd uznał ich winę w zakresie czarów. Siłą napędową postępowania był pan z Bytkowa, którego żona zachorowała w tajemniczych okolicznościach. Proces miał charakter poszlakowy, choć podniesiono poważny zarzut częstych wizyt oskarżonych na bagnach. Zakończyło się dość szczęśliwie, bo zaledwie wygnaniem, ale sądzona w tym samym mniej więcej czasie Katarzyna Niedzielina tyle szczęścia już nie miała i jej życie prawdopodobnie zakończyło się na stosie. Choć sprowadzanie na ludzi choroby (w tym także niebezpiecznych, pustoszących całe miasta zaraz) było zarzutem podstawowym, heksy mogły również zaszkodzić w inny sposób. Przypisywano im klęski nieurodzaju, nieodpowiednią dla rolnictwa pogodę oraz szkody wyrządzone zwierzętom gospodarskim. Krowa mogła złamać nogę albo nabawić się problemów z mlecznością, kury mogły przestać się nieść, na świnie paść mógł pomór. Szczególnie niebezpieczne były heksy w Wielki Czwartek. Wielkotygodniowe przesądy mówiły, iż aktywizują się one wówczas i wszelkie bydło jest w stanie zagrożenia.
Moc czarownic działała również na przedmioty martwe. Kiedy heksa coś zauroczyła, po jakimś czasie psuło się i nie dawało się naprawić. Kwestia czasu ma tu dość istotne znaczenie, bo przewrotny demon nigdy nie działał w sposób widoczny i bezpośredni. Etnograficzne opisy mówią więc, że wizyta heksy (niezależnie od tego, czy była ona znajoma, czy nieznajoma) przebiegały na ogół w miłej atmosferze. Czarownica uśmiechała się, prawiła komplementy gospodarzom, a nawet to i owo pochwaliła. W tym właśnie momencie należało zachować szczególną uwagę, bo o czymkolwiek heksa wyraziła się życzliwie, to właśnie mogło stać się obiektem jej czarów. Być może z tego właśnie powodu do dziś spotkać można na Śląsku przesąd mówiący, iż kwiatów się nie chwali, bo od tego przestają zdrowo rosnąć. Walka z kobiecymi czarami była bardzo trudna, bolesna i na ogół kończyła się niepowodzeniem. Najpewniejszym sposobem uniknięcia kłopotów było po prostu unikanie heksy, choć pewną pomoc mogło stanowić odczynianie uroków. Za heksę można było onegdaj przebrać się podczas zwyczajowych obrzędów – w Siemianowicach kilkadziesiąt lat temu pojawiały się korowody z okazji dnia świętej Łucji. Czarownica wędrująca od chałupy do chałupy złośliwie odpytywała wówczas dzieci z tabliczki mnożenia.
Z biegiem czasu heksę zaczęto przedstawiać na wiele nowych, często bardzo oryginalnych sposobów. Bieruński „Teatr dla Dorosłych” wystawiając spektakl „Afera Makbecioka” zamienił trzy szekspirowskie czarownice na trzy heksy. W przedstawieniu heksami są rezydujące w oknach familoka plotkary dające się we znaki całemu otoczeniu. Jeszcze inaczej heksa wygląda w wydawnictwie autorstwa Ewy Kucharskiej i Marka Jagielskiego. Urokliwe dzieło umieściło demony Górnego Śląska w nieco innych niż tradycyjne rolach: Heksa (żona Skarbnika, który tym razem jest nerwowym robotnikiem pracującym na co dzień w kopalni) to osoba dotknięta nałogiem zakupoholizmu. W efekcie jej rozrzutności rodzina znajduje się na krawędzi bankructwa, co symbolizuje wizyta Bidy z Nyndzom czyli funkcjonariuszy Urzędu Skarbowego.
Południowa część Śląska ma dla heksy jeszcze jedną rolę. Popularny w okolicach Cieszyna zbójnik Ondraszek złożył bowiem przysięgę czarownicy, za co otrzymał niezwykłą moc. Na sprawę tę zwraca uwagę w swojej pracy doktorskiej Krzysztof Węgrzynek. Heksę można dziś spotkać na kartach książek oraz podczas przedstawień teatralnych, choć – prawdę powiedziawszy – skoro ma ona powierzchowność zwykłej kobiety, kto wie: może mijamy je co krok? Lumbago to nic przyjemnego i warto zdać sobie z tego sprawę, bo przychodzi nagle, gwałtownie, w dodatku jest udziałem znacznej części każdej populacji. Lekarze wyjaśniają, iż problem zaczyna się od kręgosłupa i zbyt dużego obciążenia dysków, co przekłada się na ucisk nerwów, a w efekcie ostry ból okolicy lędźwiowej. Nawet fachowe słownictwo medyczne posługuje się w tym przypadku pojęciem postrzału, bo z perspektywy nieszczęśnika, którego lumbago dotknęło cała sprawa wygląda tak, jak gdyby do niego ktoś strzelał. A kto strzelał? Mitologia anglosaska zna pojęcie „ylfa gescot” (strzał elfa), które świadczy o tym, że przed wiekami odpowiedzialnością za lumbago obarczano elfy. Na Śląsku winna była czarownica.
Choć „heksenszus” (atak lumbago) to słówko umieszczane we wszystkich słownikach śląskiej godki, znane jest także w pozostałych regionach kraju. Prawo obywatelstwa posiada również w Wielkopolsce, ale tylko tam i na Górnym Śląsku ludzie wiedzą, kto to jest heksa. Heksa to po prostu czarownica, a od szczigi odróżnia ją modus operandi. O ile bowiem szczigę charakteryzuje gwałtowność, krwiożerczość i niepohamowana agresja, o tyle heksa knuje po cichu i swoje złe intencje realizuje skrycie. Od szczigi różni ją również wygląd, bo pierwszy z demonów posiada liczne cechy niezwykłe (szpony, zęby, przerażający wygląd), heksa zaś udaje zwykłą kobietę.