Zbigniew Markowski
Józef Skrzek
W marcu 1971 roku doszło do zderzenia dwóch światów. Górniczą dzielnicę Siemianowic – Michałkowice odwiedził człowiek – legenda, dziennikarz z Wybrzeża legitymujący się kresowym pochodzeniem i stopniem oficera marynarki wojennej: Franciszek Walicki. Nie wiedziano jeszcze wtedy, że po dziesięcioleciach Walickiego nazywać będziemy ojcem chrzestnym polskiego rocka. Nie wiedziano także, że gospodarz zbudowanego w 1900 roku domu – Józef Skrzek zostanie ikoną polskiej muzyki. Skrzek zaprowadził Walickiego do piwnicy: tam obok sterty węgla i kotła centralnego ogrzewania ustawiona była perkusja.
Zespół zaczął grać, gość słuchał uważnie. Dziennikarz zapewne nie zdawał sobie sprawy, że pod tym samym dachem ćwierć wieku wcześniej odbywały się konspiracyjne spotkania z udziałem bohatera Górnego Śląska – również Józefa Skrzeka, który za działalność w ruchu oporu został przez hitlerowców powieszony w przeddzień Barbórki 1941 roku. Nie domyślał się, że ponad rok wcześniej z tego samego domu po raz ostatni wyszedł do pracy w kopalni ojciec Józefa Skrzeka, by z powodu rozszczelnionej maski zginąć podczas akcji ratowniczej pod ziemią.
Ale to właśnie Franciszkowi Walickiemu udało się znaleźć idealną metaforę wszystkiego tego, co młody Józef Skrzek robił będzie w przyszłości – prawdę zawarł w trzech słowach: Szukaj, Buduj, Burz. Józef Skrzek bowiem przez cały czas szukał. Nie tylko brzmień – fascynując się możliwościami elektroniki (gdy za pierwszego minimooga zapłacił 1500 dolarów – wówczas kwotę bajeczną – pytano go, czy nie lepiej zainwestować w restaurację). Nie tylko występując jako multiinstrumentalista i nie tylko poprzez koncerty w niecodziennych sceneriach planetarium, katedry czy wyrobisk dawnej kopalni srebra. Artysta budował – przechodząc drogę od grania z Tadeuszem Nalepą i Mirą Kubasińską w „Breakout”, poprzez występy z Czesławem Niemenem, SBB aż do koncertów z „Dżemem”, „Katem” i kariery solowej.
Gmach wzniesiony przez Skrzeka to nie tylko kilkadziesiąt płyt, ścieżki dźwiękowe do filmów „Wojna Światów” Piotra Szulkina czy „Angleusa” Lecha Majewskiego: to często drobiazgi w rodzaju czołówki najpopularniejszego w latach siedemdziesiątych programu Telewizji Polskiej – Studia 2, które posiłkowało się utworem „Cięcie”. Najważniejszym jednak dziełem muzyka jest wpływ, który wywarł na wszystko to, co w polskim rocku stało się na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci. Skrzek burzył. Z supergrupy „Breakout” odszedł po kłótni z perkusistą Józefem Hajdaszem, kiedy ostatnią kroplę goryczy uzupełniły opinie adwersarza o meczu Górnika Zabrze z Legią Warszawa. Traktowanie jego zespołu jako dalekiego tła dla Czesława Niemena skwitował krótko – Jeżeli tak ma być, to wolę odejść – i odszedł. Na propozycję dołączenia do kultowej grupy „Cream” złożoną przez Jacka Bruce’a odpowiedział, że gra tylko z kolegami.
O dorobku Józefa Skrzeka można mówić godzinami: opowiadać o zestawieniach list przebojów w Europie Zachodniej lat siedemdziesiątych, gdzie SBB często pojawiało się tuż obok Pink Floyd i Genesis. Można mówić o wspólnych koncertach z Deep Purple, Mahavishnu Orchestra, Lokomotiv GT albo zacytować słowa Klausa Schulze, który po wysłuchaniu gry Skrzeka wykrzyknął: – Chłopie, to jest wspaniałe, będziesz bogaty! Można wspomnieć o skromności muzyka, nader często występującego charytatywnie – także w michałkowickiej Szkole Podstawowej nr 13, której patronuje jego imiennik, wujek skazany przez hitlerowskie władze na śmierć. Można polecić wysłuchanie opowieści, którą z multimedialnego stanowiska Józef Skrzek snuje w świętochłowickim Muzeum Postań Śląskich. Ale nigdy nie będzie to cała, dokończona i jedyna prawda o artyście, który Szuka, Buduje i Burzy. Jedno tylko w jego życiorysie jest stałe. Zbudowany w 1900 roku dom w Michałkowicach